Miałam wczoraj okazję przeprowadzić wywiad z kobietą, która straciła syna. Jej dziecko miało zaledwie szesnaście lat, kiedy zginęło. Powodem śmierci była postępująca białaczka. Chłopak miał na imię Krzysiek i choroba została u niego zdiagnozowana, kiedy miał trzynaście lat. Niestety zaczęła szybko postępować i Krzysiek już pół roku później nie był w stanie chodzić do szkoły i normalnie funkcjonować. Przed chorobą był bardzo energiczny, miał dużo zainteresowań. Lubił przede wszystkim piłkę nożną i często chodził na mecze, a kiedy nie mógł na nich być, zawsze oglądał je w telewizji. Sam też grał na gitarze i miał swój zespół. Niestety białaczka zabrała im ich głównego gitarzystę. Oprócz tego Krzysiek w wolnym czasie lubił rysować i tym właśnie zajmował się, kiedy wylądował w szpitalu, gdzie spędził ostatnie pół roku swojego życia. Kiedy zachorował, bardzo się zmienił. Próbował odizolować się od wszystkich, przede wszystkim od znajomych. Jego mama powiedziała, że zdradził jej kiedyś, że nie chce już mieć znajomych, bo wie, że jest dla nich ogromnym ciężarem. Powiedział, że jeśli białaczka go kiedyś zabije, to woli nie mieć przyjaciół, którym by mogło go brakować. Dlatego też próbował odciąć się od wszystkich, stał się bardzo cichy. Głównie spędzał swój czas na rysowaniu albo czytaniu książek. Pod koniec życia stracił zainteresowanie i tym, jakby czuł, że to wszystko nie ma już sensu, bo niedługo umrze. Zapytałam jego matkę czy Krzysiek wiedział, że niedługo przyjdzie na niego czas. Powiedziała, że tak i, że nawet raz o tym rozmawiali, chociaż było to dla niej niesamowicie trudne. Zapytała go wtedy czy chce być skremowany, ale odmówił. Powiedział za to, że chce zostać pochowany na cmentarzu z widokiem na morze. Bardzo mnie wzruszyły te słowa, więc zapytałam, czy udało się jej faktycznie znaleźć takie miejsce. Powiedziała, że niestety nie, ale Krzysiek zgodził się, żeby zostać pochowanym na cmentarzu, na którym leży jego babcia i dziadek. Cała historia była niesamowicie poruszająca.